Może idzie ku lepszemu, bo wreszcie wykończeniówka się naprawia, ale właśnie poznaję narzekanie na poprzednich majstrów. Być może w wykończeniówce to ma rzeczywiście rację bytu. Niby nie narzekają, niby nie chcą, niby nie lubią krytykować, ale właściwie wszyscy panowie od parkietu, którzy zgodzili się poprawić źle ułożone listwy w mieszkaniu rodziców, wyrazili swoją opinię. Jeden nawet poradził mi, abym do sądu się udała, bo mam podstawy, klient nie musi wiedzieć. Ale to nie moja bajka, niestety. Po spotkaniach z panami tylko z polecenia, wreszcie przyszedł pan Arek i pięknie listwy spasował. Miałam przyjemność gościć jego Makitę. Nie ukrywam, że taka mi się marzy.
Liczę na to, że obudzi się jakaś wiosna, na zewnątrz i w tygrysku - domku moim, i że następne prace już będą tylko udane. Kiedyś lubiłam zimę, jak był śnieg i świeciło słońce, a teraz szaruga i deszcze całymi dniami. Ja na szczęście mam co robić. Świat z góry wygląda piękniej.
Tylko dlaczego nie pomalowane jeszcze, pyta wykonawca, który pozostawił rusztowanie. Bo pan tak masakrycznie pobrudził tym pyłem ze szlifowania gładzi, że ilekroć zabieram się za malowanie to muszę łopatami odgarnąć gipsowy pył. Więc najpierw taczkę zabrał, którą używałam do utwardzania terenu. Ale co tam, utwardzenie musi poczekać, bo na górze jest przepięknie. Nowy pan od parkietów buduje swój dom sam. Już siedem lat to robi, ale ma olbrzymią satysfakcję, nawet sterowniki i alarmy założył. Zamiast tynkowania, płytami GK ściany obił. Sam i za swoje pieniądze, podkreśla. Rozumiem tę satysfakcję.
Komentarze
Prześlij komentarz