Ten dzień był jak z filmu Delicatessen, gdy ruch motyla uruchamia serię zdarzeń, poczynając od tych mikroskopowych na dużych katastrofach kończąc. Dwa wcześniejsze dni remontowaliśmy, a potem dwa dni sprzątałam. W środę stałam o 7:00, aby odbyć wizytę lekarską na 9, a potem jak najszybciej udać się do Bydgoszczy. Arek już zapowiedział się na 11-tą, gdyż poprzedniego dnia u mnie siedział na tyle długo, że nie zdążył w innym miejscu listew dokończyć, więc z rana właśnie tam pojechał. Zanosiło się, że będę musiała mu klucze zostawić, które od Tomka trzeba było zgarnąć. Tomek wyjątkowo zaczął pracę od 8, więc na wylocie ul. Całej na niego czekałam, aby do lekarza na 9 do Centrum zdążyć. W drodze do lekarza dodzwaniam się do pana od drogi i jeszcze raz proszę o jej utwardzenie. Opowiadam o samochodach, którym moje studzienki kanalizacyjne urywają zawieszenie. Obiecuje jak zwykle wysłać osoby od utwardzenia w poniedziałek. Obiecywał już jedenaście razy. Lekarz się spóźnia, a po lekarzu dzwonię do Konrada, który ma mi kota przekazać. Jest już na Belgradzkiej, więc jadę. Po drodze wyciągam kasę na grunt i kupuję kawałek bułki na śniadanie (rano zwykle nie jestem głodna). Zabieram Floriana z kuwetą, która nadaje się tylko do wyrzucenia. Konrad pomaga wynieść rzeczy dla kota. Opowiada o oddawaniu krwi i o swoich 11-tu tatuażach. Ma cudowny związek z kotem i daje mi smaczki dla niego. Po drodze do Koczarg rozmawiam z parkieciarzem, który przeprasza, ale jeszcze nie skończył i zanim grunt kupi to będzie pewnie po 12-tej, a może i później.
Mama jednak chce jechać do taty wcześniej więc zostawi klucze u Pani Wali. Na szczęście nie wnika czemu mi zależy, aby przed wizytą u taty wejść najpierw do ich mieszkania i pozbyć się Florka z samochodu. Dostaję od Krzysia namiary na osoby, które w gminie mogą mi pomóc z drogą. Rozmyślam jak kupić nową kuwetę, aby do mamy wstawić pachnącą. Załatwiam to w pięć minut w centrum handlowym w Babicach. Dojeżdżam do domu, a tam bocian w gnieździe siedzi, choć podobno odleciał już do ciepłych krajów. Trzy dni nie było całej bocianiej rodziny i pytanie czy to któryś z nich, czy jakiś obcy. Wkładam jednak na chwilkę kota do domu i przygotowuję klucze dla parkieciarza. Pieniądze za grunt, który miał kupić zostawiam mu na kominku. Pakuję rzeczy swoje i kota, i jadę do Bydgoszczy, aby zdążyć do taty przed piątą. Po drodze kilka telefonów, w tym do nowej sąsiadki od drogi i do Gosi ze szpitala w kwestii rehabilitacji. Co pół godziny karmię Floriana smaczkami pozyskanymi od Konrada i to mu się wyraźnie podoba. Arek dzwoni, aby dowiedzieć się gdzie zostawiłam klucze. Ustalamy ostateczne ułożenie desek oraz moje kolorystyczne wybory. Nie lubię sęków, za to nie przeszkadzają mi różne odcienie drewna. Na koniec dnia potwierdza, że trzeba było ponownie zagruntować, aby podłoga lepiej trzymała parkiet.
Dzwonię do agenta Tomka i proszę, aby ustalił datę spotkania u notariusza. Dojeżdżam do Bydgoszczy i o 16 przejmuję klucze od pani Wali, a rodzice już dzwonią z pytaniem gdzie się podziewam. Wkładam im Florka do domu i gnam do szpitala. A tam mama już zmęczona chce wracać, więc na prośbę taty, zabieram ją do domu. Zamieniam słowo z lekarką - stan stabilny, czekamy na dalsze badania, a następnego dnia święto więc pracownia rezonansu nieczynna. Mama przyjmuje kota na klatę, a ja czekam, aż użyje nowej kuwety. Przychodzą Asia z tatą obejrzeć kota... Padam o 21-ej ...
Komentarze
Prześlij komentarz