Tarasy stanęły przed świętami. Deski przyjechały surowe i nawet pisać mi się nie chce dlaczego. Malowaliśmy przez trzy dni codziennie, do zachodu słońca. Gdy kończyliśmy ostatnią deskę zmierzchało, a na drugi dzień przychodził majster przybijać.
Warto zaznaczyć, że uparłam się na impregnację i olejowanie ulubionym produktem, tym samym co elewację malowałam, więc jeszcze szybko przez internet na cito zamówiłam. Przyjechało i malowało się tak intensywnie, że do końca życia to zapamiętam. Majster proponował, że jego chłopaki pomalują, ale to będzie kosztowało dwie i pół złotówki budowlanej. Serdecznie podziękowałam, a on od razu zaczął kombinować jakby tu jeszcze coś mi zrobić za kasę, bo musi utrzymywać robotników. Więc zaproponował, że podetnie akacje i też to zrobił.
Deski tak czy siak jasne, bo bezbarwnym malowałam i tarasy wyszły jaśniutkie. Oczywiście będą się naturalnie patynować o czym wiem i co kompletnie mi nie przeszkadza. Cieszę się z tego drewna, bo uwielbiam ten materiał i mam tylko nadzieję, że pewnego dnia nie wybuchnie u mnie pożar. Taras i kawa na nim to spełnienie mojego marzenia. Ten pot i ta krew dla tych miłych chwil. Drugi dzień świąt wielkiej nocy 2025 całkowicie spędzony na tarasie.



Ciekawa jestem ostatecznego efektu tarasów
OdpowiedzUsuńciągle nie mogę zrobić zdjęcia :)
OdpowiedzUsuń